wtorek, 20 lutego 2018

DROWY - PENA NOWA MOC 3:8, czyli pot, krew i złamany nos

18 lutego br w niedzielę, a jakże, na hali sportowej w Kruszwicy mroczne elfy rozegrały mecz rewanżowy z liderek rozgrywek. W I rundzie, również na Zagoplu, ulegliśmy 2:7. Kolejnym podobieństwem jest liczba graczy czarnoczerwonych jaka pojawiła się na obu spotkaniach, czyli 5. Gdyby nie telefon od Kiedziola, z informacją, że nie ma ludzi, to miało mnie na ty meczu nie być. 
Na hali stawiliśmy się około kwadrans przed 15.00, czyli planowaną godziną rozpoczęcia spotkania,  które i tym razem rozpoczęło się z opóźnieniem, tym razem z raczej przykrych powodów, potrzebna była interwencja pogotowia. W końcu zebraliśmy się wszyscy w szatni, czyli cała piątka: Boroś, Loki, Kiedziol, Pyndzia i ja. Mecz czas zacząć. Bardzo szybko Pena rozstrzygnęła sprawę trzech punktów i już po kilku minutach było 0:3. Później rywale zaczęli się trochę bawić, z kolei my, znaczy 4 z pola bo ja byłem niezbyt obecny a i ten trunek od Kitucha też nie pomógł ;), bardzo ambitnie i co najważniejsze skutecznie stawialiśmy zasieki obronne. Ponieważ gra toczyła się tuż przed naszym polem karnym otwierało to szansę na kontry. W pierwszej połowie nie udało się, pomimo kilku okazji, zdobyć pierwszego gola, ale co się odwlecze to nie uciecze ;). Po zmianie stron Boroś po raz kolejny zagrał kapitalnie do Lokiego a ten trafił po raz pierwszy. Kilka minut później akcję bramkową przeprowadziła druga dwójka zawodników Pyndzia - Kiedziol i nasz mózg zdobył drugiego gola dla mrocznych elfów, zdaje się, że w tym momencie był wynik 2:4. Ten fragment meczu był bardzo otwarty. Pod obu bramkami dochodziło do spięć, z tą różnicą, że w zespole Peny bramkarz miał "moc", a u nas musieli blokować strzały obrońcy, co przepuścili to wpadało do bramki. To chyba znaczy, że Żubr to nie jest najlepszy energetyk przed meczem ;) Graliśmy, właściwie to mroczne lefy grały ambitnie i walecznie do samego końca, z tyłu prym wodzili Boroś i Pyndzia z przodu Kiedziol i zwłaszcza Loki miał kilka szans na bramkę. Po jednej z jego szarż i akcji 1 na 1 bramkarz rywali faulował go jeszcze przed polem karnym i wyleciał na minutę lub dwie z boiska. Co nie często się zdarza, to jednak tym razem Drowy wykorzystały grę w przewadze i po akcji Boroś - Loki mamy trzeciego gola. Wszyscy walczyli na całego a mi nawet proste podania, zwłaszcza do Lokiego nie wychodziły. W sumie może to nic niezwykłego, w końcu Loki to "olbrzym z mitologii nordyckiej, zaliczony w poczet bogów, symbol ognia i oszustwa" (wikipedia), a ja chodząca świętość i geniusz, a do tego skromny, to jak możemy współpracować? ;) Była to już końcówka meczu, w końcu myślę sobie wszyscy coś dziś zrobili dla drużyny to może ja też choć jedną akcję zatrzymam. Pomysł dobry, mam w głowie kupę genialnych pomysłów, tyle, że jak mówi moja mama "dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane". Cholerne zabobony i czary, najpierw żona jak wychodziłem na mecz (miała plan na wyjazd rodzinny) myśli sobie "żebyś się połamał to skończy się ta twoja piłka", potem wizyta karetki na hali, smutny Kituch wręczający trunek rozluźniający, to nie mogło się dobrze skończyć. O dziwo ostatnią akcję meczu zatrzymałem, tyle że kosztowało mnie to złamaniem nosa i utratę troszkę krwi. Po zderzeniu głowy z kolanem światło mi zgasło a sędzia zakończył ten mecz. Na sto procent sobie myślał "jeszcze tego brakowało, żeby juchą podłogę zabrudził, lepiej kończymy", z kolei Kidziol, Boroś i Pyndzia "jak wrócimy do Ina, był naszym kierowcą", Loki "jak złamany to w następnych meczach bęedę na bramce :)" (przyjechał swoim autem). Miałem jeszcze więc pomysłów co siedzi w głowach innych, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju, no jedna oprócz bólu, mianowicie :"k.rwa co powiem Justynie?"
Podsumowując to był kolejny, dobry meczyk Drowów. Loki strzelił 2 gole, Kiedziol jedną, Boroś zaliczył 2 asysty a Pyndzia podawał do Kiedziola. Nasz statystyk wpisał każdemu kropeczki w odpowiednie rubryki w tabelce, ale jak zwykle ja mam najwięcej, tym razem 8 ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz